Ten weekend rozpoczął się tragicznie, kiedy w piątek wieczorem wróciłem do domu i odebrałem telefon, długo nie mogłem, czy raczej nie chciałem przyjąć tego co się wydarzyło.
Krzysztof Miller - odszedł od nas na zawsze.
Pamiętam dokładnie nasze spotkanie w 2015 roku, kiedy po otwarciu jego wystawy, w ramach 5OFF - rozmawialiśmy o fotografii i paliliśmy papierosy... Potem w marcu 2016 spotkaliśmy się na Rybnickim Festiwalu Fotografii - znowu były długie dyskusje, wspólne oglądanie zdjęć, jego prelekcja i... papierosy, przy których najlepiej nam się rozmawiało. Pamiętam jak opowiadał mi, że jadąc z Warszawy pociągiem (wspomniał, że bardzo lubi podróżować pociągami), przyglądał się mijanym stacją i stacyjką - tu u nas na Śląsku - "one za chwile znikną, ich już za parę lat nie będzie (...) - trzeba to sfotografować, żeby gdzieś na zdjęciach zostało" - mówił, do późnej nocy snuliśmy plany...
Ciągle trudno oswoić mi się z tą myślą, że odszedł i już się nie spotkamy, nie pogadamy, nie opowie mi kolejnej historii, że nie zapalimy kolejnego papierosa...